top of page
  • Zdjęcie autoraSabina Zapiór

Z pamiętnika Eksploratora 2,3,4,5




Ekspedycja Jaskiniowa w Grecji 4 - 14.4. Drakos i Selinitsa System. To były bez wątpienia jedne z najtrudniejszych nurkowań w moim życiu, które z jednej strony wzbogaciły mnie o nowe doświadczenia, a z drugiej dały po ...


Jaskinia Drakos to wyzwanie:

- po pierwsze logistyczne: strome klify, po których trzeba znosić sprzęt

- po drugie dostęp do niej jest z morza około kilometr skuterem od zejscia, więc trzeba liczyć się z falami, prądami i innymi niespodziankami

- po trzecie, z jaskini wybija zródło słodkowodne, które jest zależne od opadów i roztopów...


No ale zacznijmy od początku...

W środę 6.4 wyruszyliśmy do uroczej wioski Agios Nikolaus u wybrzeży Kalamaty, aby zmierzyć się z następnym celem naszej Ekspedycji, czyli morkso - żródlaną jaskinią Drakos i Selinitsa System. Zamieszkaliśmy w uroczej wiosce wakacyjnej Katafigo Holiday Village, która po stromym klifie ma dostęp do morza i jest położona najbliżej jaskini. Warto wspomnieć, że na jej terenie leży część sucha naszej jamy, czyli Selinitsa System. Do naszej dyspozycji mieliśmy piękny kamienny domek w greckim stylu, składający się z dwóch sypialni, salonu, kuchni i łazienki. Przed domem była weranda stół i krzesła, więc jedliśmy patrząc na morze. Wogóle wioska Katafigio to raj na ziemi: piękne góry, morze, drzewa pomarańczy. Moim ulubionym miejscem były hamaki rozpięte między drzewami granatowca. Po nurku bujałam się na hamaku, słuchałam muzyki i wpatrywałam w morze, nie ma lepszego odpoczynku!




No ale, nie o widoki tutaj chodzi, bo przyjechaliśmy w troszkę innym celu, a mianowicie, żeby odwiedzic pewną jamę....


W czwartek 7.4 wstaliśmy w świetnych humorach. Misio z Andrzejem pojechali po butle, które na noc zostawiliśmy w bazie do napełnienia. Po zjedzeniu śniadanka przystąpiliśmy do akcji...

Powtórzyliśmy nasz plan na dziś: zaporęczowanie jak najdłuższego fragmentu do głównego korytarza i może wycieczka po kawernach, jeżeli starczy czasu i gazu. Pogoda była piękna, morze spokojne i nic nie zapowiadło żeby miało się to zmienić.

Mój „zestaw małego eksploratora” składał się z twina z powietrzem, dwóch stagy z gazem dennym i dodatkowego stage z gazem dekompresyjnym, który służył równiez jako travel na dopłynięcie i powrót. Dodatkowo wszystko to, co w jamach potrzebne, czyli kołowrotki tym razem dwa, gumy do stabilizowania poręczówki, szpulki, markery, światła, wetnots, komputery etc...



Żeby zanurkować, trzeba najpierw cały ten kram znieść na dół. Nad morze prowadzi strona ścieżka z wysokiegi klifu, ktorą każdy z nas pokonywał w górę i w dół około 12-14 razy dziennie. Samo wejście do morza jest ze skały, więc trzeba zamontować linę, żeby bylo bezpiecznie...Tak też zrobiliśmy. System wchodzenia też trzeba przemyśleć. U nas jedna osoba wchodziła do wody i odbierała kolejno od partnerów stage, skutery etc, podpinała je do liny, żeby czekały w wodzie....




W końcu wszyscy znalezliśmy się w wodzie, zwarci i gotowi do nurkowania. Po Safety Drillu , krótkim powtórzeniu planu i potwierdzeniu wcześniej ustalonych limitów ruszyliśmy do akcji.


Już na samym początku dało się odczuć prąd, który niósł ze sobą farfocle i wizura nie była taka fajna jak we wrześniu. No ale nauczeni Bałtykiem i innymi ciemnymi wodami, nie zważaliśmy na takie szczegóły...

Schodki zaczęły się, kiedy dopłyneliśmy do Drakos. Już na samym wejściu do kawern zobaczyliśmy haloklinę, zły znak, znaczy, że zrodło wybija i miesza się z wodą słoną...

W kawernach było dosyć mętnie i poza halokliną dało czuć się falowanie z morza. Zaporęczowaliśmy się do wielkiej charakterystycznej skały na środu kawerny i ruszyliśmy w prawo, żeby szukac wejścia do jaskini. Niestety bardzo szybko haloklina została zmącona i praktycznie uniemożliwiła ostre widzenie czegokolwiek, więc z tym kołowrotkiem płynęłam trochę na wyczucie...

Po kilku próbach, wreszcie znalezliśmy odpowiedni korytarz, co nie jest takie łatwe, nawet w dobrych warunkach. Niestey jak tylko wpłyneliśmy do korytarza poczuliśmy silny stream z wnętrza jaskini, który nas wypychał. Prąd był silny...nawet bardzo i z każdym metrem zdawało się że przybiera na sile. W takich warunkach i paraktycznie zerowej widoczności spowodowanej stale mącącą się halokliną, zdecydowaliśmy się na odwrót, po zaporęczowaniu od kawern do pierwszego T.

Na powrocie zwiedziliśmy jeszcze chwilkę kawerny, ale falowanie stawało się większe i dalsze przebywanie w jaskini stało się niebezpieczne. Zdecydowaliśmy się więc wrócić do domu.

Po wypłynięciu z jaskini, naszym oczom ukazał się dosyć niefajny widok, ponieważ wszystko pod wodą dosłownie skakało, a po spojrzeniu w kierunku powierzchni widzieliśmy głównie białą pianę...No cóż, trzeba było szybko się ewakuować...

Po dopłynięciu do naszej skalnej półki, praktycznie nie było jej widać, przez ogromne, rozbryzgujące się na niej fale. Wiedzielimy, że jest to jedyna droga wyjścia, więc trzeba było mądrze zareagować, żeby nikomu nic się nie stało. Wstępny plan, zawierający wyjście jedneg osoby i podawanie jej sprzętu raczej nie wchodził w grę, ponieważ energia kinetyczna fal była tak duża, że taki nurek płynący ze stagem mógłby po prostu zostać zniesiony na skały.

Zdecydowaliśmy się na depozyt sprzętu na dnie. Rozpięłam linę i zawiązałam ją pięciokrotnie wokół ogromnego głazu, poczym podpieliśmy skuter Misia, moje stage, stage Misia, butle SM Andrzeja i stage Andrzeja. Dobrze to nie wyglądało, ponieważ fale były tak duże, że niektóre aluminiowe flaszki dosłownie tańczyły na linie...No ale pozostawanie tam dłużej i rozmyślanie nad dodatkowym zabezpieczeniem nie wchodziło w grę, ponieważ pogoda psuła się jeszcze bardziej i nadchodził sztorm.

Jakimś cudem wygramoliliśmy się z wody. Ja osobiście wykorzystałam doświadczenia z Bałtyku. Najpierw poobserwowałam przez chwilę falę, starałam się wyczuć ich rytm i ustawiłam się przy półce skalnej, żeby zostać wyniesionym na grzbicie fali na górę i jak najszybciej uciec przed falą powracającą w morze.

Udało się. Wszyscy cali wyszliśmy i ratowaliśmy sprzęt który udało nam się wynieść na brzeg, przed stale zalewającymi falami. W tej potyczce Misio niestety doznał kilku otarć na rękach, a jego worek od twina został przebity...Na szczęście dziórka była niewielka, więc skleiliśmy Aqua Shurem.

Sytuacja nie była najszczęśliwsza. Zostaliśmy bez dużej ilości sprzętu, a prognoza na następny dzień nie napawała optymizmem. Wtedy za poleceniem znajomego ściągneliśmy aplikację Windy i monitorowaliśmy wysokość fal, ich częstotliwość, siłę i kierunek wiatru. Według naszej mapki podogowej, a także doświadczenia lokalsów z bazy nurkowej musieliśmy poczekać cały następny dzień z jakimikolwiek akcjami. W ten spób również nie połąćzyliśmy się z Grecką ekipą, która zniechęcona prognozą postanowiła tym razem do nas nie dołączyć...Cały czas jednak byliśmy na messengrze w kontakcie i korzystaliśmy z ich porad i podpowiedzi.





W ten sposób 8.4 był dniem nienurkowym. Wykorzystaliśmy go na zwiedzenie częsci suchej jakini...Coś wspaniałego. Niestety nie wzieliśmy odpowiedniego sprzętu, żeby zapuszczać się dalej. Następnym razem na pewno trzeba będzie już odpowiednio przygotowanym wybrać się na wycieczkę. Gdzieś w środku na pewno jest wejście do części zalanej....Poza jakinią odwiedziliśmy też miasteczko Agios Nikolaus i delektowaliśmy się lodami w pięknej portowej lodziarni.

Było bardzo miło, ale moje myśli cały czas zaprzątała Drakos i sprzęt leżący na dnie (taką miałam jeszcze nadzieję...)




Następnego dnia wstaliśmy skoro świt, rzuciliśmy okiem na Windy i wszystko było ok. Morze nie było super spokojne, ale wysokość fal umożliwiała w naszym odczuciu przeprowadzenie akcji wydobycia sprzętu, więc ruszyliśmy do akcji.

Andrzej wszedł pierwszy i po kilku minutach wynurzył się ze stalowymi butlami i swoim aluminiakiem, który był pełny. Niestety po moich stageach i stagach Misia ani śladu. Co gorsza skutera Misia też nie było...Na szczęście po krókiej akcji poszukiwawczej skuter się odnalazł, ale stage....

No cóż, podzieliliśmy obszar poszukiwań na porostokąty i z kompasem przeszukiwaliśmy swoje obszary każdy po godzinie...Akcja nie przyniosła niestety rezultatów...

Na wydobytym sprzęcie były szczątki mojej liny, co świadczyło o tym, że przetarła się ona i nasze neutralne stage odpłynęły w siną dal...

Trudno, żaden sprzęt nie jest wart ryzykowania życia i decyzja pozostawienia go na dnie została podjęta przez team. Można teraz z perspektywy analizować sytuację i dyskutować, co można było zrobić lepiej...ale wtedy trzeba było zachować trzezwość umysłu i działać w najlepszym interesie grupy. Życie jest więcej warte niż kilka butli, więc nie ma co kazakować.

Podczas akcji wydobycia Andrzej niestety uszkodził skafander i stwierdził, że Drakos już sobie odpuści.

Mimo strat, postanowiliśmy z Miśkiem kontynuować plan i wrócić do kapryśnego smoka (Drakos po grecku znaczy Smok😉. Prognoza pogodny dawała nam cały 9.4 i 10.4 do 10 rano na eksploracje, potem znowu fale miały mieć wysokość metr i powyżej i jakakolwiek akcja stałaby się niemożliwa.

Nauczeni doświadczenie przedłużyliśmy linę wspinaczkową na wejściu i zrobiliśmy na niej pentelki. Stwierdziliśmy, że żeby zminimalizować ryzyko, nie będziemy już podawać sprzętu, tylko po nurkowaniu podepniemy go do solidnej liny i potem wyciągniemy...

9.4 pomimo niesprzjających warunków udało nam się wrócić do Smoka i pociągnąć poręczówkę do pierwszej restryckji (wąski korytarz przy suficie). Prąd i haloklina cały czas były obcene. Na szczęście wizura w miarę napierania dalej się poprawiała i żródło w końcu wyparło całkowicie wodę morską .Problemem był prąd, który według praw fizyki stawał się dużo większy w wąskich miejscach. Ja znowu wykorzystałam doświadczenia wrakowe z Bałtyku. Spompowałam się, żeby być jak najcięższą i zamiast bezproduktywanie machać płetwami, chwytałam się kamieni i szłam na raczka. Cały czas szukałam większych głazów, żeby się za nimi chować i odpoczywać chwilkę. W takim prądzie spalanie ma się ogromne, dodatkowo dochodziło zmęczenie, więc wiedzieliśmy, że dużo nam się nie uda zaporęczować. Z poręczowaniem też nie było łatwo. Kiedy musiałam założyć punkt poręczowy starałam się zapierać nogami, czasami podtrzymywał mnie też Misio. Szło opornie, ale te parę metrów dalej przebiliśmy się, Wracaliśmy z prądem, a ponieważ jakinia idzie raz w górę, raz wdół, więc było jak na kolejce w wesołym miasteczku.

Po nurkowaniu ogromna satysfakcja i zmęczenie. Obydwoje musieliśmy sobie uciąc po tym nurku drzemkę.





Następnego dnia, wiedzieliśmy, ze jeżeli chcemy jeszcze raz odwiedzić Smoka, to musimy wstać skoro świt. Obudziłam się więc o 5.00 rano i o 7.00 byliśmy już w pełnej gotowości bojowej. Dzisiaj mieliśmy ostatnią szansę i plan przewidywał dokończenie poręczowania do starej poręczówki, tak jak sobie przed wyjazdem założyliśmy. Oczywiście nic na siłę, ale podbudowani poprzednim dniem wierzyliśmy że się uda...

Walka była zaciekła, ale udało się. Największym ryzykiem był drugi drop off, tuż przed restrycją Pamietałam z września, że po drop offie na 30 m jest od razu korytarz który biegnie akurat w stronę wypychania przez prąd. Tuż przed opuszczeniem prostopadłego drop offu zrzuciłam więc moją latarkę na kablu i sprawdzałam, jak silny jest prąd i czy urzymamy się w korytarzu. Na szczęście dało się. Udało nam się też poprowadzić poręczówkę stałą. Zaczyna się ona tuż za kawernami i prowadzi aż do częci głębokiej, gdzie znajduje się stara lina z 83 roku. Niestey liny nie udało się ani wymienić, ani nareperować, ponieważ dalszą akcję uniemożliwiał nam prąd. Nie dotarliśmy tak daleko jak we wrześniu, ale zaporęczowaliśmy wszystko oraz wykonaliśmy wstępny szkic planu części pierwszej oraz kawern.

Jest postęp i małymi kroczkami, kiedyś Drakos odkryje przed nami swoje wszystkie tajemnice. Jestem tego pewna i plany następnej ekspedycji na maj/czerwiec 2023 już są.



130 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page